O wypadkach drogowych mówi się codziennie; może to być mała wzmianka w gazecie podwarszawskiej wioski, czy też wspominana przez kilka dni informacja w ogólnokrajowej stacji telewizyjnej. Członkowie kampanii społecznych wypruwają sobie żyły i stają na głowie, aby przemówić do świadomości kierowców, a motoryzacja robi wszystko, aby opracowywać coraz to skuteczniejsze technologie zabezpieczające.
A mimo tego wszystkiego trudno oszukać liczby, które są porażające.
Na podstawie raportu dotyczącego wypadków drogowych w Polsce w 2017 roku, który przygotowało Biuro Ruchu Drogowego z Komendy Głównej Policji i jest dostępny na ich stronie, można stwierdzić dwie teoretycznie pozytywne rzeczy.
Mniejsza śmiertelność
Trzy lata temu naliczono 2938 zgonów, natomiast dwa lata temu – 3026. W 2017 nastąpiła nieznaczna poprawa, o ile w ogóle można tak powiedzieć, ponieważ podczas wypadków umarło tylko – lub „aż” – 2831 osób.
Jesteśmy w stanie wyobrazić sobie te liczby bez większego problemu, ale czy przyjdzie nam zrobić to z taką samą łatwością, kiedy zdamy sobie sprawę, że każda kolejna cyfra symbolizuje tragedię? Wątpliwe.
Mniej rannych
W ubiegłym roku podczas wypadków drogowych ucierpiało 39466 osób, co w porównaniu z 2016 daje spadek o 3,2%, czyli 1300 poszkodowań.
O czym to świadczy? Wcale nie o tym, że drogi są coraz lepsze, tylko że producenci samochodów osobowych, bo spośród pojazdów silnikowych to one są najczęściej rejestrowane, naprawdę dbają o ulepszanie wypuszczanych na rynek modeli.
Gdy człowiek się spieszy, to diabeł się cieszy
Z tego samego raportu da się wyczytać, że w wakacje, kiedy to zwiększa się natężenie ruchu drogowego ze względu na urlopy, oraz jesienią, gdy pogoda nierzadko pozostawia wiele do życzenia, rośnie liczba wypadków.
Ostrożność, oczywiście, należy zachowywać cały czas, ale w tych newralgicznych okresach szczególnie. Nie tylko w trosce o własne życie, ale także zdrowie innych. Każdemu zależy, żeby dojechać bezpiecznie na miejsce i bez żadnych szkód wrócić do domu.