Język łaciński, mimo że dzisiaj kojarzy się głównie z Kościołem Katolickim, Watykanem albo formułkami rodem z książek fantasy, pozostaje żywy we współczesnej Europie. Jako – przede wszystkim leksykalny – fundament dla nowożytnej mowy ukrywa się w wielu, często dość niespodziewanych miejscach. W angielskim podobno co czwarte słowo zawdzięcza swoją etymologię łacinie, a i w polskim roi się od latynizmów, których jesteśmy mniej lub bardziej świadomi.
Tymczasem nawet motoryzacja może pochwalić się przykładami zastosowania tego martwego języka. Taki zabieg nie jest w żaden sposób innowacyjny, bo wielu właścicieli firm – szukając chwytliwych, wpadających w ucho nazw – sięga po słownik polsko-łaciński bądź prosi o pomoc osobę, która operuje minimalną znajomością tegoż. Przyjrzyjmy się więc kilku przykładom:
Zakręcone Volvo
Proste, ale sprytne. Otóż z łacińskiego „volvo, volvere” oznacza „toczyć się, obracać, zwijać, doznawać czegoś”. Ta konkretna forma wskazuje na pierwszą osobę liczby pojedynczej i chociaż najbardziej pasuje tłumaczenie związane z zataczaniem koła, to również to ostatnie wydaje się całkiem przystępne. O ile przyjmie się, że jeżdżenie samochodami Volvo zapewnia – w domyśle pozytywne –przeżycia.
Potencjalny sprzedawca aparatów słuchowych (ale tylko z nazwy)
Ta opowieść wiąże się z personaliami założyciela marki, a mianowicie Augustem Horchem. Ponieważ jedno z jego przedsiębiorstw zostało wcześniej nazwane jego nazwiskiem, musiał wymyślić coś innego. I nie da się jednak ukryć, że bardzo sprytnie wybrnął z tej niewielkiej zagwozdki. „Horch” w niemieckim oznacza imperatyw „słuchaj”; taki sens oraz funkcję rozkazu przeniesiono na łacinę i oto mamy: Audi (od „audio, audire”, które z pewnością nie jest obce współcześnie).
Od córki do towarów
Mimo że nazwa Mercedes-Benz nie została wymyślona z celowym nawiązaniem do starożytnego języka, to i tak warto wspomnieć o tłumaczeniu. Oficjalna historia powstania koncentruje się na przedsiębiorcy z Austrii, który jako jeden z pierwszych handlował automobilami Daimlera. Chodzi o Emila Jellinka, bardziej rozpoznawanego pod pseudonimem „Mercedes”, odnoszący się do imienia jego córki. Daimler podjął długoterminową współpracę z tymże dealerem, bo owocem tego był nie tyle nowy silnik, co ślad w nazwie.
Tymczasem filolog klasyczny, który niekoniecznie interesuje się motoryzacją, potraktowałby „Mercedes” jako „towary”, bo tak właśnie można tłumaczyć to słowo z łacińskiego.
Włoska życzeniowość
W przypadku FIAT-a nie ma większych wątpliwości, jeśli chodzi o znaczenie nazwy marki, bo należy wiedzieć, że to skrót od Fabbrica Italiana di Automobili Torino. Jeśli jednak spojrzeć na to z zupełnie innej strony, okaże się, że włoskie samochody nieświadomie utrwalają formułę, którą bardzo często zapisywano w łacińskich, średniowiecznych dokumentach kościelnych. Otóż „fiat” można rozumieć jako „niech się stanie”.