Od jakiegoś czasu jeździsz do pracy ze swoim znajomym, dotrzymując mu towarzystwa i zapewniając pyszne kanapki, ponieważ lepiej wychodzi ci kierowanie kuchnią niż samochodem. Niemniej jednak dopiero niedawno twoją uwagę zwróciła mała pluszowa panda, której kolega wyznaczył honorowe miejsce na desce rozdzielczej. Innym razem, gdy wracaliście wieczorem z imprezy, mimochodem przyuważyłeś zamontowane oświetlenia LED. Wczoraj, rzuciwszy torbę na tylne siedzenia, rzucił ci się w oczy rozłożony różowy kocyk w jednorożce.
Od tamtej pory zastanawiasz się, czy to część jakiegoś performance’u, ale ostatecznie dochodzisz do wniosku, że przecież te niewielkie dodatki dobrze współgrają z wizerunkiem kierowcy. Infantylność kojarzy się zazwyczaj negatywnie, ale w jego przypadku ma ona pozytywne strony. Co jak co, ale pilnująca go maskotka czy nawet ten dziecięcy pled są na swój sposób urocze.
Zdaje się, że to dość normalne zachowanie, aby personalizować otoczenie, w którym się najczęściej przebywa. Dodać swoje trzy grosze, zostawić ślad, pozwalający od razu zidentyfikować właściwą osobę. Dostosować miejsce lub rzecz do własnych potrzeb, przyzwyczajeń, gustów i nadać temu unikatowy charakter.
Nie ma różnicy, czy będzie to zwykły breloczek z podobizną Latającego Potwora Spaghetti, czy kolorowe pokrowce na samochód, czy siedzenia w małe, urocze kotki. Oryginalność ginie w dobie powtarzanych schematów, a priorytetowa chęć wzbogacenia się podcina skrzydła kreatywności. Skrycie cząstki duszy we wnętrzu samochodu byłoby wyrazem buntu, który, w gruncie rzeczy, rozpali światełko nadziei na końcu ciemnego tunelu.